Fotografia

Jakiś czas temu odezwał się do mnie niemiecki dziennikarz, który realizował projekt „Żywi pisarze na cmentarzach”. Projekt obejmował wywiad z każdym z pisarzy na jego ulubionym cmentarzu i zdjęcie przy użyciu specjalnej dawnej techniki fotograficznej. Przeprowadził już wywiady z Johnem Banville’em i Margaret Atwood. Paul Auster mu odmówił, ponieważ bał się cmentarzy. To szalone, ale ja wprost uwielbiam cmentarze, więc się zgodziłem. W tym czasie byłem w Berlinie i od razu zaproponowałem ulubiony berliński cmentarz, niedaleko targu tureckiego w dzielnicy Schöneberg. Dziennikarz miał jednak na myśli konkretny bułgarski cmentarz z jednego z moich dawnych opowiadań i zapytał mnie, czy on naprawdę istnieje. Tak, istniał, ale w jednej wsi na dalekim bułgarskim południowym wschodzie, około 2500 km od miasta, w którym odbywała się ta rozmowa. I pół roku do czasu, kiedy miałem wrócić do Bułgarii.

To nic, poczekam, powiedział niemiecki dziennikarz, i zadzwonię w sierpniu.

Przyszedł sierpień, ja prawie wymazałem z pamięci całą tę sprawę, kiedy w połowie miesiąca dostałem mail od niemieckiego dziennikarza, czy teraz moglibyśmy przeprowadzić rozmowę. Przeprosiłem, że mogę tylko w ciągu najbliższych trzech dni, myśląc, że to mało prawdopodobne, żeby w tak krótkim czasie udało mu się przyjechać z Berlina do tej wsi, w której i ja nie byłem od lat. Ale jeśli chodzi o organizację, nigdy nie lekceważ Niemców, w tym przypadku stereotyp jest prawdziwy. Piętnaście minut później miał już kupiony przez internet bilet, zarezerwowany na jedną noc hotel w Sofii i nawet bilet na ekspres do Jambołu nazajutrz rano.

Teraz się zestresowałem dlatego, że ten człowiek miał pokonać drogę z Berlina na pewien wiejski cmentarz, co do którego ja nie miałem pewności, czy nadal istnieje. Ostatni raz byłem tam dokładnie 30 lat temu. W każdym razie nazajutrz rano przyjechałem na jambołski dworzec, żeby spotkać niemieckiego dziennikarza. Był trochę młodszy ode mnie, podekscytowany podróżą bułgarskim pociągiem. Część podekscytowania wynikała z tego, że nikt go nie okradł, a jego przyjaciele ostrzegali go przed tym. Niósł dużą torbę fotograficzną ze statywem, reflektorem i wywoływaczami fotograficznymi. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do wsi. W czasie podróży próbowałem go przygotować na to, że cmentarz mógł zdziczeć i tak dalej. Jego opowieść o dzikich cmentarzach w Peru i Argentynie, skąd jechał, trochę mnie uspokoiła.

Dotarliśmy. Było późne popołudnie. Światło padało miękko, to były szczególne warunki do zrobienia zdjęcia. Dookoła naprawdę nie było żywej duszy. Nie jestem pewien, co było bardziej opuszczone, wieś czy stary cmentarz. Ten jednak okazał się nietknięty od prawie 25 lat, kiedy został zamknięty. Ci, którzy kiedyś go odwiedzali, teraz leżeli na nowym cmentarzu na drugim końcu wsi. Od dawna nikogo tutaj nie było.

Z moim tatą i Tobiasem, tak miał na imię dziennikarz, brodziliśmy w wysokiej pożółkłej trawie. Nasze kroki szeleściły i sprawiały, że przestraszone koniki polne wzbijały się w powietrze. Kroki w suchej trawie i delikatne brzęczenie muszek polnych, to należy nagrać i odtwarzać. Ten sam, zdecydowanie ten sam dźwięk, jak przed 30 laty, wtedy szedłem przez trawę z moją babcią, która teraz tam leży. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Suche trawy i muchy, które nas przeżyją. Szliśmy i milczeliśmy. Piękny był ten cmentarz, trawy spłowiałe, pomniki proste, kamienne. Nic z późnego marmurowego kiczu nowszych cmentarzy. Grab, buk, ciernie i dzikie róże, kilka dzikich grusz, dwie wiśnie i jedna jabłoń. Dziki owocowy sad, który sprawiał, że śmierć wydawała się znośna. Dookoła puste trackie pole, w tle wzgórze. I niemiecki dziennikarz fotograf, wlokący między cmentarnymi kamieniami statyw do swojego specjalnego Polaroidu robiącego czarno-białe zdjęcia, dalej mój tata, nasz przewodnik, który z okrągłym reflektorem nieporadnie kręcił się za późno sierpniowym słońcem, a na końcu ja z wziętym ze wsi cynkowym wiadrem na wywoływacz fotograficzny.

Próbowałem znaleźć miejsce, gdzie jako dziewięciolatek szedłem po raz ostatni z moją babcią. Ona miała swój rytuał. Najpierw i najszybciej przechodziła obok grobu teścia i teściowej. Na dłużej zatrzymywała się przy swojej mamie (jej tata został gdzieś na froncie). I później siadała przy małej Kale, grobie swojej córki, czteroletniej. Wiedziałem, że tutaj będzie długo siedziała i cicho płakała, zaczynałem więc swój spacer po cmentarzu. Pamiętam, jak stałem przed kamiennymi krzyżami, rozgrzanymi sierpniem, tak wysoki jak one, jak przesuwałem palcem po wyżłobionych literach, sylabizowałem swoje pierwsze ciepłe i twarde słowa, które kruszyły się i zostawiały drobny pył i piasek na rękach. Urodzony… Zmarły… Dwie liczby i kreska między nimi. Myślałem, że im dłuższa kreska, tym dłużej żył człowiek.

Wreszcie znalazłem kamień, mały grób z 1942 r., małej Kale. I obok niego ten mojej babci, cały czas nalegała, żeby był tutaj, wreszcie się połączyły. Tutaj miało być zdjęcie. Tobias rozłożył statyw, zmierzył światło, zawołał mojego tatę z reflektorem. Wyjął ciężki staromodny aparat, długo go ustawiał, w końcu zarzucił czarną pelerynę, jaką widywałem tylko w kinie. Stałem obok kamienia, kiedy on się przygotowywał, i pewnej chwili strasznie zapragnąłem spojrzeć przez aparat. Ale tylko przez sekundę, powiedział Tobias, żebyśmy nie stracili światła. Wcisnąłem głowę pod pelerynę, spojrzałem w czarne pudełko i zobaczyłem odwróconych do góry nogami, lekko niewyraźnych dziewięcioletniego siebie i moją babcię, która trzymała mnie za rękę. Zza jej pół spoglądała mała Kale, czteroletnia, bledsza. A w tle całe wiejskie zastępy… Wszyscy zmarli, młodzi i starzy, otrzepali się z ziemi, uśmiechnięci, ubrani tak, jak byli pochowani, ustawiali się do zdjęcia, wyprężeni, lekko usztywnieni, jakby kij połknęli.

Zamknąłem i otworzyłem oczy, na tyle, ile trwała ekspozycja, i głowę z całym cmentarzem wewnątrz szybko zabrałem spod peleryny. Zanim zapomniałem, po której stronie aparatu się znajduję.

Korekta: Marta Piasecka


Georgi Gospodinow – ur. w 1968 r. w Jamboł, jest bułgarskim poetą, pisarzem, krytykiem, pracownikiem Instytutu Literatury Bułgarskiej Akademii Nauk. Ukończył filologię bułgarską na Uniwersytecie Sofijskim im. św. Klemensa z Ochrydy, uzyskał stopnia doktora z nowej literatury bułgarskiej w Instytucie Literatury Bułgarskiej Akademii Nauk. Od 1995 roku pracuje jako literaturoznawca w Instytucie Literatury BAN. W latach 1998 do 2000 wykładał na Nowym Uniwersytecie Bułgarskim, obecnie prowadzi kursy kreatywnego pisania na Uniwersytecie Sofijskim. Jest jednym z najczęściej tłumaczonych bułgarskich pisarzy po 1989 roku oraz laureatem wielu nagród.


Opowiadanie Фотография autorstwa Georgiego Gospodinowa pochodzi z wydanego w 2013 r. tomu pod tytułem И всичко стана луна. Wspomniany tom nie został jeszcze wydany po polsku – do tej pory w polskim tłumaczeniu ukazały się następujące dzieła Gospodinowa: Powieść naturalna (Естествен роман), I inne historie (И други истории), Fizyka smutku (Физика на тъгата) i Schron przeciwczasowy (Времеубежище).

Główny bohater opowiadania Fotografia po trzydziestu latach wraca na cmentarz, który w dzieciństwie odwiedzał ze swoją babcią. Co ujrzy podczas tej wizyty? Kogo spotka? Jakie wspomnienia do niego wrócą?


Klaudia Chalczyńska-Cieślak

W 2017 roku ukończyła łódzką slawistykę, obecnie jest doktorantką w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych UW. W kręgu jej zainteresowań znajdują się m.in. komparatystyka języków słowiańskich oraz stereotypy mieszkające w języku.


Previous
Previous

Greckie pochodzenie nazw klubów piłkarskich w województwie wielkopolskim i Chorwacji (1)

Next
Next

Legenda o krwawniku