Georgi Gospodinow, Nasze Warszawy[1]

Dwa spojrzenia na Georgiego Markowa

Do jakiego stopnia jakiś tekst zawiera w sobie swój własny kontekst? Na ile powieść, pisana przed ponad pięćdziesięciu laty pod ograniczeniami tego czy innego reżimu, wymaga dodatkowych objaśnień? Czy dostarczy to nowych kryteriów odczytania, a może przeciwnie, ograniczy uniwersalność i przestrzenie, które tekst nosi w sobie? Spróbuję się uchronić przed tymi „albo – albo”, proponując dwa warianty odczytania.

I tak, jeśli uwolnimy powieść Georgiego Markowa od własnej wiedzy na temat społecznego, politycznego i literackiego kontekstu, w którym została wydana, to właściwie niewiele straci ona ze swojej jakości i czaru. Bez ideologii, na której wykiełkowały i której się sprzeciwiały, którą ironizują i przezwyciężają, Kobiety Warszawy mogą zostać odczytane w nowy i nieoczekiwany sposób.

Jeśli uprościmy maksymalnie, możemy powiedzieć, że jest to książka o zbawczej i niszczycielskiej sile historii, którymi się wymieniamy. Nowoczesny młody mężczyzna i stary pasterz siedzą w pewnym zapomnianym przez Boga miejscu i wymieniają się historiami. Sytuacja jest wystarczająco archetypiczna, moglibyśmy przypomnieć sobie Boccaccia i Chaucera, a jeśli cofniemy się bardziej, dojdziemy do Szeherezady. Opowiadają obaj. Starzec – o swoich owcach, o pewnym legendarnym baranie, o wiłach i nestinarach.[2] O czym opowiada młody mężczyzna? O mieście i o kobietach. Osobiste miłosne historie przeżyte na obcych ziemiach, historie, które wydają się równie odległe, co na poły mitologiczne opowieści starca.

W większości klasycznych modeli światowej literatury zwykliśmy zachowywać historie. Opowiadasz i zyskujesz jeszcze jedną noc, jak w wypadku Szeherezady, albo przezwyciężasz strach, przeżywasz zarazę, pokonujesz niepostrzeżenie drogę, przezwyciężasz nudę. W powieści, którą dopiero co przeczytaliśmy, historie mogą zabijać. W niewidocznej bitwie między dwiema wielkimi opowieściami – tą Starca i tą Młodzieńca – jedna zostanie pokonana. I spodziewanie lub nie pokonany zostaje ten, który pochodzi z natury i historii, archetypiczny, autentyczny, życiowo mądry i silny. Starzec, który od samego początku wygląda na nadzwyczaj ateistycznego (atawistycznego) kapłana, kłaniającego się każdego ranka słońcu, zaczyna pić trujące (żmiie) mleko historii, odgryza kawałek zakazanego owocu poznania innych światów. Kuszące historie o miłości, cywilizacji, mieście, o innym możliwym i niemożliwym życiu sączą swą słodką truciznę i zmuszają bohatera do zakończenia swojego życia. Świat się zmienił, historie o kobietach, miłości i mieście okazały się śmiercionośne dla słuchacza i zbawienne dla narratora.

Kobiety Warszawy mogą być czytane i w ten sposób, jako książka o zbawiennej sile historii i ich niszczycielskiej mocy. O toksynie historii, która leczy i uśmierca. O sile dodawania przez nie znaczenia efemerycznej i nietrwałej codzienności, ale i obnażania za ich (historii) pomocą braku sensu.

Dotąd świadomie utrzymywałem moje odczytanie poza konkretnością kontekstu, w którym powieść Georgiego Markowa została wydana i który ona odtwarza, poza biografią i paraliteraturą[3]. Byśmy zobaczyli, że książka działa i w ten sposób. A teraz spójrzmy na drugą stronę medalu (tekstu), w kilku słowach odnosząc się do biografii samej książki i jej autora. Kobiety Warszawy ukazują się w Bułgarii w ważnym dla wszystkich, ale ważnym w różnym sensie, roku 1968. W tym czasie autor książki Georgi Markow jest jednym z najpopularniejszych bułgarskich pisarzy, lubianym oficjalnie i nieoficjalnie. Markę wyrabia sobie nie tylko jako prozaik, ale też dramaturg i scenarzysta, choć cenzura już zaczęła zdejmować jego sztuki z afisza. Rok przed ukazaniem się Kobiet Warszawy dwie jego sztuki zostają zdjęte jeszcze przed premierą. Rok 1968 minął i mimo że wydarzenia tamtych czasów nie miały miejsca w Sofii, ich konsekwencje docierają i tu. Dalsza historia Georgiego Markowa jest już mniej lub bardziej znana.

W 1969 r. Markow opuszcza Bułgarię, rusza do Włoch, później emigruje do Londynu i staje się „dysydentem” z wyrokiem, który czeka na niego w ojczyźnie. Pracuje w bułgarskiej sekcji radia BBC, Deutsche Welle, Wolnej Europie. Później, w 1978 r., ma miejsce to, co przechodzi do historii pod mianem bułgarskiego parasola. Na londyńskim moście Markow zostaje ukłuty w nogę parasolem, który wprowadza w jego ciało miniaturową kapsułkę z silnie działającą trucizną. Śmiercionośny podarunek bułgarsko-sowieckich tajnych służb. Zamykamy biograficzny nawias, aby dać drugie, obiecane na początku, odczytanie, nazwijmy je umownie kontekstualnym.

Powieść może zostać omówiona i tak. Mityczny starzec w rzeczywistości jest znaczącym pasterzem imieniem Jorgo, który dogląda owiec w lokalnej rolniczej spółdzielni produkcyjnej na wężowej pustyni wzgórza Dżendem i regularnie wypełnia plan produkcji mlecznej. Otrzymuje od władz wiele orderów i dyplomów, które zbiera i wiesza w swej rozwalającej się chacie (próżność nie jest mu obca). Innymi słowy, starzec Jorgo, pochodzący z innych czasów, paradoksalnie wpisuje się dobrze w koniunkturę nowych robotniczych bohaterów socjalizmu. Młody bohater Paweł, który uczył się w Warszawie i miał tam przygody z kilkoma kobietami, dociera do wzgórza Dżendem „w ramach przydziału” i również dobrze wpisuje się w reguły systemu, jest wręcz nadgorliwy w wypełnianiu powierzonych mu zadań i w trwaniu do końca w tym diabelskim miejscu. Czytana w ten sposób powieść nie powinna różnić się od typowej bułgarskiej twórczości lat 60., opisującej „kroczenie młodych intelektualistów i specjalistów przy ludzie”, „pracownicze czyny zwykłych ludzi” itd. Co więcej, tylko w latach 60., gdy pojawia się ta książka, ówczesna krytyka debatuje nad nowoczesną bułgarską beletrystyką, zderzając koncepty „rodzimego” i „obcego”, miastowego i wiejskiego, „korzeni” (pierwotnego, dawnego) i nowoczesnego. Tak, przy powierzchownej lekturze, wydaje się, że powieść odpowiednio, niewymuszenie i subtelnie wpisuje się ówczesny socjalistyczny kontekst literacki. Twierdzę, że jest to świadomie wybrana i bardzo mądrze rozegrana strategia. Wewnętrznie nieskazitelny, tekst wywraca całą tę nieskazitelność na drugą stronę i rozsadza gatunek powieści socjalistycznej, który ponosi klęskę. Zderza tych dwóch „pozytywnych” i „odpowiednich”, według ówczesnych norm, bohaterów – starego owczarza Jorgo i młodego geologa Pawła – i rzuca światło na ciężki nonsens i pustkę kogoś straconego, pozbawionego sensu życia, mimo orderów i pracy.

I jeszcze jedno, co wydaje mi się sednem tej krótkiej powieści. Jej tematem jest świat, którego nam odmówiono. Niemożliwa geografia, która jest też geografią pragnienia. Zatrzaśnięte drzwi, odebrana możliwość wyboru bycia tam, gdzie marzysz, by być. Warszawa, w której nas nie ma. (Zauważmy, że to, o czym się marzy, odległe nie wykracza poza ramy socjalistycznego lagru.) Tematem jest też bezludne i przerażające wzgórze Dżendem, na które jesteśmy skazani. Nasze wzgórza Dżendem, z których śnimy świat. Ten świat, ta wymarzona Warszawa, jest osiągalny tylko we wspomnieniach Pawła lub w śmierci Jorgo. Uczucie zaprzepaszczenia i niemożności wyjścia, pochodzące również od metafizycznego mrocznego pejzażu wzgórza Dżendem, jest bardzo mocną i czytelną metaforą życia w czasach socjalizmu.


Rok po Kobietach Warszawy Georgi Markow sam wybiera, by pójść dalej, w zakazany świat, poza Warszawą. Historie, których nie przestaje opowiadać w eterze wolnej Europy, inaczej niż w powieści, okazują się zbawcze dla słuchaczy i śmiercionośne dla samego narratora.

korekta: Marta Piasecka


Przypisy:

[1] Tytuł oryginalny: Варшавите ни. Esej opublikowano w zbiorze В пукнатините на канона autorstwa Georgiego Gospodinowa, wydanym w 2021 roku w Sofii przez wydawnictwo Жанет 45. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.

[2]  Nestinarzy (bułg. нестинари) – osoby tańczące na rozżarzonych węglach. Nestinarstwo (bułg. нестинарство), czyli taniec na rozżarzonych węglach to doroczny rytuał praktykowany późną wiosną (w dniu św. św. Heleny i Konstantyna) w rejonie Strandży w południowo-wschodniej Bułgarii. W 2009 roku zwyczaj ten został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO.

[3]  Paraliteratura – literatura reprezentująca niską wartość, zbliżająca się do kiczu.


Georgi Gospodinow – ur. w 1968 r. w Jamboł, jest bułgarskim poetą, pisarzem, krytykiem, pracownikiem Instytutu Literatury Bułgarskiej Akademii Nauk. Ukończył filologię bułgarską na Uniwersytecie Sofijskim im. św. Klemensa z Ochrydy, uzyskał stopnia doktora z nowej literatury bułgarskiej w Instytucie Literatury Bułgarskiej Akademii Nauk. Od 1995 roku pracuje jako literaturoznawca w Instytucie Literatury BAN. W latach 1998 do 2000 wykładał na Nowym Uniwersytecie Bułgarskim, obecnie prowadzi kursy kreatywnego pisania na Uniwersytecie Sofijskim. Jest jednym z najczęściej tłumaczonych bułgarskich pisarzy po 1989 roku oraz laureatem wielu nagród.


Esej Georgiego Gospodinowa pt. Nasze Warszawy przełożyłem na potrzeby zajęć z Krumem Krumowem. "Myślę, że przypadnie Ci do gustu" - te słowa napisał Krum, wysyłając do mnie skany tekstu. Jak bardzo miał rację!

W swoim szkicu Gospodinow podsuwa czytelnikowi tropy interpretacyjne powieści Kobiety Warszawy Georgiego Markowa. Pierwszy z nich zakłada oderwanie dzieła od kontekstu ideologicznego, dzięki czemu utwór Markowa jawi się jako opowieść o wymianie historii, o przenikaniu się dawnego (mitycznego) ze współczesnym (rzeczywistym). W proponowanym przez Gospodinowa kluczu interpretacyjnym Kobiety Warszawy są historią opowiadającą o zagładzie tego, co naturalne i pierwotne dokonanej przez nowoczesne i cywilizowane.

Drugi sposób odczytania sam Gospodinow określa jako "kontekstualny". Jest on związany z kontekstem społecznym i literackim, w jakim powstaje powieść Markowa - dążenia autorów socrealistycznych do wpisania się w partyjny klucz cenzury, do wpasowania bohaterów w ramy nowego, lepszego, jednolitego świata. Jak zauważa Gospodinow, Markow wykorzystuje tę estetykę, by rozsadzić od wewnątrz powieść socjalistyczną. Ale tematem nadrzędnym Kobiet Warszawy nie jest estetyka, nie jest historiozofia. Tematem powieści jest "świat, którego nam odmówiono". Świat naszych marzeń dostępny jest jedynie we wspomnieniach, a tym, czego możemy oczekiwać od życia, jest uczucie zaprzepaszczenia i braku perspektyw.


Wojciech Stelmach

Poznański polonista i bułgarysta, absolwent Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej UAM, doktorant w Zakładzie Historii Języka Polskiego poznańskiego uniwersytetu. Pasję do apokryfów staropolskich łączy z zainteresowaniem sztuką przekładu tekstów niekanonicznych z języka starobułgarskiego na współczesną polszczyznę. Miłośnik gjuweczu oraz mekici, fan Papiego Hansa. Zawodowo zajmuje się nauczaniem, wykorzystując każdą okazję do zaszczepiania w młodych ludziach zainteresowania kulturą Bułgarii.

Previous
Previous

Wywiad z Prof. Aleksandrem Donevem

Next
Next

Kapka Kassabova - Muzyka ruin[1]