smokiniata

View Original

Błękitne i zielone

Rozdział 1

– Jestem Lilia – powiedziała zmysłowym, aksamitnym głosem, podając mi małą a zarazem ciepłą dłoń. Delikatnie dotknąłem jej ręki, potrząsnąłem i puściłem. Wymamrotałem swoje imię. Nie przyszło mi nawet do głowy, że powinienem się przedstawić. Ręka, którą puściłem, powoli znikła w ciemności. „Ależ ta dłoń jest delikatna!” – z zachwytem pomyślałem.

Stoimy na środku ogromnego kwadratowego dziedzińca. Dookoła nas jest wiele okien: są okna błękitne, zielone, różowe i po prostu zwykłe białe. Z błękitnego okna, na pierwszym piętrze, słychać muzykę. To jazz, muzyka leci z odbiornika radiowego. Uwielbiam jazz, ale nie taniec – nie umiem tańczyć – za to uwielbiam słuchać dobrego jazzu. Niektórzy nie lubią, ale ja tak. Może to źle? Nie wiem. Stoję i słucham muzyki jazzowej, która wydobywa się z pierwszego piętra, z błękitnego okna. Muszą tam mieć naprawdę dobry odbiornik.

Po tym, jak wypowiedziała swoje imię, zapada długa cisza. Wiem, że ona czegoś ode mnie oczekuje. Może myśli, że się rozgadam, powiem coś zabawnego, może czeka na pierwsze wypowiedziane przeze mnie słowo, jakieś pytanie, żeby sama mogła zagadać. Ja jednak milczę, zdaję się na łaskę synkopowego rytmu i wyrazistego dźwięku srebrnej trąbki. Jak dobrze, że gra muzyka, a ja mogę po prostu milczeć.

W końcu ruszyliśmy i weszliśmy na oświetloną ulicę. Jest nas czworo: mój kolega i jego dziewczyna, Lilia i ja. Idziemy do teatru. To mój pierwszy raz, kiedy idę do teatru z dziewczyną, z którą przed chwilą się poznałem, a w dodatku ona podała mi rękę i powiedziała swoje imię. Przepiękne imię, wypowiedziane aksamitnym głosem. Idziemy obok siebie, obcy sobie ludzie, a jednocześnie dziwnie sobie znajomi. Muzyki już nie słychać, a ja nie mam, gdzie uciec. Mój kolega idzie z tyłu ze swoją dziewczyną. Zwalniam kroki ze strachu, ale tamci w tyle również zwalniają. Wiem, że on robi to celowo. Niemiło z jego strony, że zostawił nas samych. Nie spodziewałem się po nim takiej zdrady!

Co mógłbym jej powiedzieć? A co ona lubi? Z boku, uważnie się jej przyglądam. Błyszczące oczy, w których odbijają się światła, ciemne, chyba dosyć sztywne włosy, krzaczaste brwi, nadające jej stanowcze spojrzenie... Ale policzki ma jakby w pewien sposób napięte, jakby zaraz miała parsknąć śmiechem. O co by tu ją zapytać?

– Lubisz Moskwę? – zapytała nagle, a na jej twarzy zarysowało się surowe spojrzenie. Wzdrygnąłem na dźwięk jej głosu. Czy ktoś jeszcze posiada taki głos? Przez chwilę milczę, usiłuję złapać oddech. W końcu zbieram siły i odpowiadam. Tak, oczywiście, że lubię Moskwę. Najbardziej lubię uliczki i zaułki Arbatu. Ale lubię też inne ulice... Potem znów milknę. Wchodzimy na Arbat. Gwiżdżę, wkładając ręce do kieszeni. Dałem jej tym do zrozumienia, że nie jestem aż tak zainteresowany spotkaniem z nią. Co za różnica! Przecież równie dobrze mogę wrócić do domu, mieszkam blisko, nie muszę iść do teatru i męczyć się na widok jej drżących policzków. 

I tak wchodzimy do teatru. Do rozpoczęcia spektaklu zostało piętnaście minut. Stoimy na środku holu i słuchamy piosenkarki, którą słabo słychać, bo wokół nas jest tyle osób i wszyscy rozmawiają. Od dawna zauważyłem, że osoby stojące w foyer nie wsłuchują się dobrze w spektakl. Słuchają i biją brawo zaś tylko ci z przodu, a ci z tyłu cicho rozmawiają, jedząc przy tym lody i słodycze. Uznając, że nie słyszę odpowiednio występujących na scenie, postanowiłem spojrzeć na wystawy obrazów. Nigdy wcześniej nie zwracałam na nie uwagi, ale teraz bardzo mnie zainteresowały. Zacząłem rozmyślać o artystach, którzy je namalowali. Widocznie nie na darmo powiesili te obrazy w foyer. Ach, jak dobrze, że one wiszą tutaj.

Lilia patrzy na mnie lśniącymi szarymi oczami. Jaka ona jest piękna! W zasadzie to ona nie jest jednak ładna, ma tylko błyszczące oczy i różowe jędrne policzki. Kiedy się uśmiecha, na jej policzkach pojawiają się dołeczki, a brwi się rozchodzą, a wtedy nie wygląda już tak surowo. Ma wysokie, wyraźne czoło, tylko czasami pojawia się na nim jakaś zmarszczka. Zapewne myśli w tym czasie. Nie, nie mogę z nią dłużej stać! Dlaczego ona tak mi się przygląda?

– Idę zapalić – powiedziałem zdawkowo i poszedłem do palarni. Usiadłem i odetchnąłem z ulgą. To dziwne, ale kiedy w pomieszczeniu jest dużo dymu, kiedy powietrze jest całkowicie szare, jakoś nie mam ochoty na palenie. Rozglądam się, wokół jest dużo ludzi, niektórzy stoją, inni zaś siedzą. Jedni rozmawiają cicho, inni w pośpiechu palą papierosy, wdychają łapczywie, wyrzucają na wpół wypalone niedopałki i szybko odchodzą. Dokąd się tak spieszą? Co ciekawe, jeśli pali się łapczywie, papieros staje się kwaśny i gorzki. Najlepiej palić powoli, po trochu. Spoglądam na zegarek, zostało jeszcze pięć minut. Nie, ja naprawdę muszę być głupi. Innym tak łatwo przychodzi poznawanie się, rozmawianie, śmianie się. Inni są dowcipni, rozmawiają o piłce nożnej i o wszystkim innym. Poruszają tematy związane z cybernetyką, a nawet dylematy, o które się spierają. Nie ma mowy, żebym porozmawiał z dziewczyną o cybernetyce. A Lilia jest taka poważna, stwierdzam to po tym, że jej włosy są naprawdę sztywne, natomiast moje włosy są miękkie. Pewnie dlatego siedzę i palę, mimo że nie mam ochoty na palenie. Trudno, posiedzę tu jeszcze. Co będę robił w foyer? Pooglądam jeszcze raz obrazy, które nie są wcale ciekawe? Nie wiem, czemu tam wiszą. Jak dobrze, że nigdy wcześniej ich nie zauważyłem.

W końcu rozlega się dzwonek. Bardzo powoli wychodzę z palarni, szukając w tłumie Lilii. Nie spoglądając na siebie, wchodzimy na salę i siadamy. Potem gasną światła i zaczyna się spektakl. Kiedy wychodzimy z teatru, mój kolega znika, jakby zapadł się pod ziemię. A ja przestaję myśleć o czymkolwiek. Po prostu idę i milczę. Ulice są prawie puste, nie ma ludzi, ale samochody pędzą jak zawsze. Nasze kroki odbijają się echem od ścian i słychać je hen daleko.

Docieramy do jej domu. Zatrzymujemy się ponownie na dziedzińcu. Jest późno, nie wszystkie okna są oświetlone, a dziedziniec jest ciemniejszy niż dwie godziny temu. Sporo białych i różowych okien zgasło, ale zielone wciąż są oświetlone. Błękitne okno na pierwszym piętrze również jest oświetlone, ale nie słychać już stamtąd muzyki. Przez chwilę stoimy w kompletnej ciszy. Lilia zachowuje się dziwnie, patrzy w okna, jakby je liczyła, jakby odwracała wzrok ode mnie, potem zaczyna poprawiać włosy... W końcu zdawkowo mówię, jakby mimochodem, że jutro musimy się znowu spotkać. Bardzo się cieszę, że na podwórku jest ciemno i nie widzi moich płomiennych rumieńców.

Zgodziła się na spotkanie. Mogę przyjść do niej, jej okna wychodzą na ulicę. Ma teraz wakacje, jej rodzina wyjechała do domku na działce i sama trochę się nudzi. Chętnie wyjdzie na spacer. Zastanawiam się, czy przyzwoicie byłoby uścisnąć jej dłoń na pożegnanie. 

Sama wyciąga do mnie swoją malutką dłoń, bladą w ciemności, a ja znów czuję jej ciepło i ufność, którą mnie obdarza.

Rozdział 2 

Następnego dnia zjawiam się u niej wcześniej, jeszcze przed zmrokiem. Tym razem na podwórku jest dużo dzieci. Dwie osoby mają rowery i umawiają się, żeby gdzieś pojechać, albo może dopiero co przyjechali? Pozostali po prostu stoją. Mam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie i doskonale wiedzą, dlaczego tu jestem. Żeby pójść do Lilii, muszę przejść przez dziedziniec. Nie ma mowy, zatem podchodzę do jej okna, które jest skierowane na ulicę. Patrzę na okno i chrząkam. 

– Lilia, jesteś w domu? – pytam głośno. Pytam bardzo głośno, a głos mi nie drży.
To wspaniałe, że mój głos się nie załamał. Tak, jest w domu. Jest u niej przyjaciółka. Kłócą się o coś ciekawego, a ja pewnie muszę ten spór rozstrzygnąć.

– Chodź szybko! – krzyknęła Lilia.

Ale nie mogę wejść przez dziedziniec, przecież wszyscy mnie zobaczą, nie ma mowy...

– Wejdę przez okno! – mówię zdecydowanie i wskakuję do środka. Bardzo łatwo i sprawnie wskakuję przez okno, przerzucam jedną nogę przez parapet, a potem zauważam zakłopotanie Lilii i szydercze zdziwienie jej przyjaciółki. Od razu domyślam się, że narobiłem jakiegoś wstydu i zatrzymałem się w oknie, jedną nogą na zewnątrz, a drugą w pokoju. Siedzę i wpatruję się w Lilię.

– No dalej, złaź stamtąd! – powiedziała zniecierpliwiona Lilia. Jej brwi są ściągnięte, a policzki coraz bardziej czerwone.

– Nie lubię siedzieć latem w pokoju... – odpowiedziałem, robiąc arogancką minę. – Lepiej, jak zaczekam na ciebie na zewnątrz.

Zeskakuję z okna i idę w stronę drzwi. Jak one się teraz ze mnie śmieją! Wszystkie dziewczyny są takie same, wszystkie okrutne i nigdy nas nie zrozumieją. Po co tu przyszedłem? Dlaczego mam służyć za pośmiewisko! Najlepiej będzie, jak sobie pójdę. Jeśli pobiegnę teraz, zdążę dotrzeć do końca ulicy i skręcić za rogiem, zanim ona wyjdzie. Pobiec czy nie? Zastanawiam się przez chwilę, byłoby to wygodne. Jednocześnie odwracam się i nagle widzę Lilię. Wychodzi z drzwi wraz ze swoją przyjaciółką, spogląda na mnie, a w oczach widać radość, a na policzkach dołeczki. 

Nie patrzę na jej przyjaciółkę. Dlaczego ona idzie z nami? Co ja będę robił z dwiema dziewczynami? Milczę, a Lilia zaczyna rozmawiać ze swoją przyjaciółką. One rozmawiają, a ja milczę. Kiedy mijamy plakaty, czytam je z uwagą. Plakaty można czasem czytać od końca, a wtedy pojawiają się śmieszne, trudne do wypowiedzenia słowa. Docieramy do skrzyżowania, a wtedy jej przyjaciółka zaczyna się żegnać. Patrzę na nią z uznaniem, jest bardzo ładna i wygląda na inteligentną.

Przyjaciółka odeszła, a my idziemy na Bulwar Twerski. Ile zakochanych spacerowało po tym bulwarze! A teraz my chodzimy po nim, ale jeszcze nie jesteśmy zakochani. A może jesteśmy, nie wiem. Idziemy dość daleko od siebie, w odległości około metra. Lipy już przekwitają. Za to w kwietnikach jest mnóstwo kwiatów, ale chyba nikt nie zna ich nazw i nawet nie pachną.

Dużo rozmawiamy. Nie ma spójności w naszych rozmowach i myślach. Mówimy o sobie i swoich znajomych, skaczemy z tematu na temat i zapominamy o czym mówiliśmy przed chwilą. Ale to nam nie przeszkadza, mamy jeszcze dużo czasu, przed nami długi, długi wieczór i możemy jeszcze przypomnieć sobie, o czym rozmawialiśmy. Jeszcze lepiej jest przypominać sobie wszystko potem, nocą. 

Nagle zauważyłem, że jej sukienka jest rozpięta. Ma śliczną sukienkę, taką, jakiej jeszcze nigdy nie widziałem, z malutkimi guziczkami od kołnierza do pasa. Teraz kilka guzików się rozpięło, a ona tego nie zauważyła. Ale nie może chodzić po ulicy w rozpiętej sukience! Jak by tu jej powiedzieć? A może sam je zapnę? Powiedz coś zabawnego, a potem zapnij guzik, jakby to była zwykła rzecz. Jakże by to było miłe! Ale nie, nie da się tego zrobić, to po prostu niemożliwe. Wtedy odwracam się, czekam na przerwę w jej rozmowie i mówię, żeby zapięła guziki. A ona natychmiast milknie. A ja patrzę na wielki napis wystający na dachu. Jest tam napisane, że każdy może wygrać sto tysięcy. To bardzo optymistyczna reklama. Jakby nam tak kiedyś przyszło wygrać!

Zapalam papierosa. Palę już od dawna. Ogólnie rzecz biorąc, we wszystkich trudnych chwilach najlepiej jest zapalić. Myślę, że to bardzo pomaga. Potem nieśmiało spoglądam na nią. Jej sukienka jest zapięta na guziki, policzki zarumienione, oczy ciemne, a spojrzenie surowe. Ona też patrzy na mnie, patrzy tak, jakbym się bardzo zmienił albo dowiedział o niej czegoś wstydliwego. Teraz idziemy już trochę bliżej siebie. 

Mija godzina za godziną, a my wciąż spacerujemy, rozmawiamy i spacerujemy. Spacerom po Moskwie nie ma końca. Wchodzimy na Plac Puszkina, następnie kierujemy się w kierunku ulicy Trubnej, potem ulicą Nieglinną, która doprowadza nas do Teatru Bolszoj, a stamtąd idziemy na most Kamienny... Jestem gotów chodzić bez końca. Zapytałem ją, czy nie jest zmęczona. Nie, nie jest, wręcz przeciwnie, jest bardzo zainteresowana. Gasną latarnie uliczne. Niebo przesiąkło ciemnością, ale gwiazd jest coraz więcej. Robi się coraz ciszej i nieco jaśniej. Zakochani tulą się do siebie na bulwarach. Na każdej ławce siedzi para. Patrzę na nich z zazdrością i zastanawiam się, czy kiedykolwiek z Lilią będziemy tak siedzieć.

Na ulicach już prawie nie ma ludzi tylko milicjanci, którzy nam się przyglądają. Niektórzy z nich kaszlą ekspresyjnie, gdy przechodzimy. Pewnie chcą nam coś powiedzieć, ale nie odzywają się. Lilia odwraca głowę w moim kierunku i przyspiesza kroku. A ja z jakiegoś powodu się śmieje. Teraz idziemy prawie obok siebie. Jej ręka czasem dotyka mojej. Jest to bardzo dyskretny dotyk, ale czuję go dokładnie.

W końcu rozstajemy się na jej dziedzińcu, jest cicho. Wszyscy śpią, żadne z okien nie jest oświetlone. Zniżamy głos do prawie szeptu, ale słowa nadal są głośne i wydaje mi się, że ktoś nas podsłuchuje. Wracam do domu o trzeciej. Dopiero teraz czuję, że padam ze zmęczenia. Jaka ona musi być zmęczona! Zapalam lampkę na biurku i zaczynam czytać. Czytam właśnie „Zamek Kapelusznika”, który podarowała mi Lilia. To cudowna książka, czytam ją, a przed oczami z jakiegoś powodu widzę twarz Lilii. Czasami zamykam oczy i słyszę jej zmysłowy, aksamitny głos. Między stronami natrafiam na długie ciemne włosy. To na pewno jej włosy, przecież czytała już „Zamek Kapelusznika”. Dlaczego myślałem, że ma sztywne włosy? To bardzo miękkie, jedwabiste włosy. Ostrożnie zwijam włos i wkładam do tomu Encyklopedii. Potem jeszcze lepiej go ukryję. 

Zrobiło się jasno, a ja już nie mogę czytać dalej. Leżę i patrzę przez okno. Mieszkamy bardzo wysoko, na siódmym piętrze. Z mojego okna widać dachy wielu domów. A w oddali, gdzie latem wschodzi słońce, widać gwiazdę na Baszcie Spasskiej. Tylko ta gwiazda jest widoczna, a ja lubię się w nią wpatrywać. W nocy, gdy w Moskwie jest cicho, słyszę kuranty. W nocy wszystko słychać bardzo dobrze. Leżę, patrzę na gwiazdę i myślę o Lilii.

Rozdział 3

Za tydzień z mamą wyjeżdżamy na Północ Rosji. O tym wyjeździe marzyłem od wiosny. Z wiekiem życie na wsi nabiera dla mnie zupełnie nowego znaczenia. Po raz pierwszy pojadę do lasów, prawdziwych dzikich lasów. Na samą myśl przepełnia mnie radość odkrywania. Mam broń – kupili mi ją, gdy skończyłem dziewiątą klasę – i poluję. Wędruję zupełnie sam, ale to mnie nie nudzi. Czasami jestem zmęczony, a wtedy siadam i patrzę na szeroką rzekę, na niskie jesienne niebo. Jest sierpień, a wtedy pogoda na Północy jest często kiepska. Ale nawet w niepogodę, jak i w słońce, wychodzę z domu wcześnie rano i idę do lasu. Tam poluję i zbieram grzyby lub po prostu chodzę od polany do polany i patrzę na białe stokrotki, których jest bardzo dużo. W lesie jest wiele rzeczy do zrobienia! Można usiąść na brzegu jeziora i zastygnąć w bezruchu. Można zaobserwować kaczki, które przylecą i z sykiem zniżą się nisko na ziemię. Na początku będą siedzieć wyprostowane z wyciągniętymi szyjami, potem będą nurkować, chlapać i pływać. Obserwuję je uważnie, nie odwracając głowy.

Słońce wychodzi zza chmur, przebija się przez liście nad moją głową i podąża swoimi złotymi drżącymi promieniami w głąb wody. Wtedy widoczne stają się długie rdzawe łodygi lilii wodnych. Duże ryby pojawiają się w pobliżu łodyg. Zastygają w promieniach słońca, nie poruszając ani jednej płetwy, jakby zamarły w bezruchu lub zasnęły. Czuję się bardzo dziwnie oglądając to wszystko. Patrzę i czuję odrętwienie, nagle wszystko wydaje się być snem.

W lesie można robić wiele rzeczy. Można tam po prostu leżeć, słuchać szumu drzew i myśleć o Lilii. Można nawet z nią porozmawiać. Opowiadam jej o polowaniu, o jeziorach i lasach, o pięknym zapachu dymu z broni, a ona mnie rozumie, choć kobiety na ogół nie lubią i nie rozumieją polowań. Czasami wracam do domu w nocy. Idę przez pola i odczuwam strach. Mam przy sobie naładowaną broń, ale mimo to często się rozglądam. Jest bardzo ciemno. Tylko na niebie, jeśli patrzysz wystarczająco długo, możesz zobaczyć słabe światło. Ale na ziemi jest bardzo ciemno. Nade mną bezgłośnie w kółko latają sowy. Widzę je, ale nieważne jak bardzo się wsłuchuję, nie słyszę ich skrzydeł. Pewnego razu oddałem strzał, a wtedy sowa uderzyła o drzewo i długo miotała w ciemności...

Po miesiącu nieobecności wracam do Moskwy. Prosto z dworca, ledwo odstawiwszy walizki do domu, idę do Lilii. Jest wieczór i jej okna są oświetlone, więc jest w domu. Idę do okna, wspinam się przez rusztowania, jej dom jest w remoncie, a ja zaglądam przez firankę. Siedzi samotnie przy stole przy lampce biurkowej, czyta. Jej twarz jest zamyślona. Przewraca stronę, odchyla się do tyłu, podnosi oczy i patrzy na lampę, owijając kosmyk włosów wokół palca. Jakie ona ma ciemne oczy. Dlaczego wcześniej myślałam, że są szare? Są one dość ciemne, prawie czarne. Stoję na rusztowaniu, które pachnie tynkiem i sosną. Ten sosnowy zapach dociera do mnie jak odległe echo moich polowań, jak wspomnienie wszystkiego, czego doświadczyłem na Północy. Za mną słychać kroki przechodniów. Ludzie gdzieś idą, spieszą się, mają własne myśli i własną miłość, każdy żyje własnym życiem. Moskwa oszołomiła mnie hałasem, światłami, zapachem, tłumami ludzi, od których się odzwyczaiłem przez ten miesiąc. I myślę z nieśmiałą radością, jak to dobrze, że mam swoją ukochaną w tym ogromnym mieście.

– Lilia! – zawołałem półszeptem. 

Wzdrygnęła, unosząc brwi. Następnie wstała, podeszła do okna, odsunęła zasłonę, pochyliła się w moją stronę, a ja z bliska dostrzegłem jej ciemne, radosne oczy.

– Alosza – mówi powoli. Na jej policzkach delikatnie pojawiają się dołeczki. – Alosza! Czy to ty? Czy to naprawdę ty? Zaraz przyjdę. Chcesz iść na spacer? Naprawdę chciałabym pójść
z tobą na spacer. Zaraz zejdę.

Schodzę z rusztowania, przechodzę na drugą stronę i patrzę na jej okno. Światła gasną, mija krótka minuta i w czarnej otchłani bramy pojawia się ona. Od razu mnie zauważa i biegnie do mnie przez ulicę. Chwyta moje ręce i trzyma je w swoich dłoniach przez dłuższą chwilę. Wydaje mi się, że jest opalona i trochę schudła. Jej oczy stały się jeszcze większe. Słyszę, jak wali jej serce i jak zaczyna brakować jej tchu.

– Chodźmy na spacer! – mówi w końcu. I wtedy zauważam, że postrzega mnie inaczej. W tym momencie najchętniej chciałbym usiąść lub chociaż oprzeć się o coś – moje nogi są jak z waty. Nawet po najbardziej wyczerpującym polowaniu nie trzęsły się tak bardzo.

Czuję się komfortowo, spacerując z nią. Przyszedłem tylko na chwilę, żeby ją zobaczyć. Jestem w prześmierdłych dymem ubraniach, prosto po podróży, ubrany w ciepły kombinezon i zniszczone buty. Kombinezon jest spalony w kilku miejscach. Spędziłem noc na polowaniu. Kiedy śpisz przy ognisku, często przepalasz kurtkę i spodnie. Nie, nie ma mowy, żebym z nią gdziekolwiek poszedł w takim stanie.

– Co za bzdury! – mówi nonszalancko i ciągnie mnie za rękę. Musi ze mną porozmawiać. Jest sama, jej przyjaciółki jeszcze nie przyjechały, rodzice w domku na działce, a ona strasznie tęskni i cały czas na mnie czekała. Co ma do tego kombinezon? A potem pytała, dlaczego do niej nie pisałem, czy sprawia mi radość, jak inne osoby cierpią. 

I oto znowu spacerujemy po Moskwie. To bardzo dziwny, szalony wieczór. Zaczyna padać, chowamy się pod zadaszonym podjazdem i dysząc od szybkiego biegu, spoglądamy na ulicę. Woda głośno spływa po rynnie, chodniki lśnią, samochody przejeżdżają zupełnie mokre, a żółto-białe struny światła odbijające się od mokrego asfaltu podążają w naszą stronę.
Za chwilę deszcz ustaje, wychodzimy, śmiejemy się i przeskakujemy przez kałuże. Ale deszcz znowu zaczyna padać i znowu się chowamy. Krople deszczu lśnią na jej włosach, a jej oczy błyszczą jeszcze bardziej, gdy patrzy na mnie.

– Myślałeś o mnie? – zapytała.

– Myślałem o Tobie przez większość czasu, nie wiem, dlaczego, nie planowałem tego. Znamy się przecież tak krótko. 

– A ja czytałam książkę i zastanawiałam się, czy by ci się spodobała. Czy twoje uszy nie robiły się czerwone? Powiadają, że jeśli myślisz o kimś wystarczająco długo, jego uszy stają się czerwone. Nawet nie miałam ochoty, żeby pójść do teatru. Mama dała mi jeden bilet, ale ja nie poszłam. Lubisz operę?

– Pewnie, że tak! Może zostanę tenorem. Podobno mam dobry bas.

– Alosza! Bas? Zaśpiewaj, proszę! Tak cicho, żeby nikt nie usłyszał, tylko ja.

Na początku odmawiam. Potem zaczynam śpiewać. Śpiewam romanse i arie, nie zauważając, że przestało padać, a przechodnie idą chodnikiem i odwracają się w naszą stronę. Lilia też niczego nie zauważa. Patrzy na moją twarz, a jej oczy się mienią.

Rozdział 4

Młodość jest okropna. Życie szybko mija, masz siedemnaście czy osiemnaście lat i jeszcze nic nie zrobiłeś. Nawet nie wiesz, czy masz jakieś talenty. Ale wiesz, że chcesz mieć piękne i bogate w doznania życie! Chcesz pisać wiersze, żeby cały kraj znał je na pamięć. Albo skomponować symfonię bohaterską, a potem stanąć przed orkiestrą – w smokingu, z włosami opadającymi na czoło... a w loży siedziałaby Lilia! Ale co ja mogę zrobić? Co zrobić, żeby nie zmarnować życia, żeby każdy dzień był dniem walki i zwycięstwa. Żyję w udręce, dręczy mnie myśl, że nie jestem bohaterem, nie jestem odkrywcą. Czy jestem zdolny do takiego wyczynu? Nie wiem. Czy jestem stworzony do wielkich rzeczy? Najgorsze jest to, że nikt nie rozumie mojej udręki. Wszyscy patrzą na mnie jak na chłopca, nawet czasem targają mi włosy, jakbym nadal miał dziesięć lat! I tylko Lilia, tylko ona mnie rozumie, tylko z nią mogę być całkowicie szczery.

Rok szkolny już dawno się rozpoczął. Lilia jest w dziewiątej klasie, a ja w dziesiątej. Postanowiłem zająć się pływaniem i zostać mistrzem ZSRR w pływaniu, a potem mistrzem świata. Pływam już od trzech miesięcy. Bardzo lubię tę dyscyplinę sportu, a kraul to najlepszy i najszybszy styl, natomiast wieczorami najbardziej lubię sobie pomarzyć.

Jest taki dość krótki moment w trakcie zimy, kiedy śnieg na dachach i niebo zmieniają się o zmierzchu w ciemny błękit, a nawet fiolet. A ja wtedy staję przy oknie, wpatruję się przez otwartą szybę w fioletowy śnieg, wdycham miękkie mroźne powietrze i marzę o dalekich podróżach, nieznanych krajach, górach... Nagle głodnieję, rośnie mi ruda broda, słońce mnie pali lub mróz dopada do kości, nawet ginę, ale odkrywam kolejną tajemnicę natury. To jest dopiero życie! Gdyby tylko udało mi się wyjechać gdzieś daleko!

Zaczynam chodzić po urzędach i administracjach. W Moskwie jest ich bardzo dużo, a wszystkie mają tajemnicze nazwy. Tak, są zlecenia, do Azji Środkowej, na Ural i na Północ. Poszukują pracowników. W czym się specjalizuję? Ach, nie mam żadnej specjalności... Szkoda, ale nikt nie może mi pomóc. Muszę się uczyć. Kim mogę zostać, robotnikiem? Robotników to zatrudniają na miejscu. Wrócę, kiedy będę miał specjalizację.

A ja znowu chodzę do szkoły, odrabiam lekcje... No cóż, będę musiał się pogodzić z okolicznościami. Ukończę dziesiątą klasę, a nawet pójdę na studia. Nic mnie teraz nie obchodzi. Pójdę na studia i zostanę inżynierem lub nauczycielem, ale wtedy ludzie stracą wielkiego podróżnika.

Nadszedł grudzień. Cały swój wolny czas spędzam z Lilią. Kocham ją jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, że miłość może być nieskończona. Ale taka właśnie jest. Z każdym miesiącem Lilia staje się dla mnie cenniejsza, skoczyłbym za nią w ogień. Często dzwoni do mnie przez telefon. Prowadzimy długie rozmowy, a po nich nie mogę się skupić i siąść do książek. Zaczęły się mrozy i śnieżyce. Moja mama ma zamiar wyjechać na wieś, ale nie ma w domu ciepłej chusty. Stare ciepłe szale są u mojej cioci, która mieszka za miastem. Muszę pojechać i przywieźć szal dla mamy.

Jest niedziela rano, wychodzę z domu. Zamiast iść prosto na dworzec zatrzymuję się
u Lilii. Idziemy razem na lodowisko, a potem do Galerii Tretiakowskiej, żeby się ogrzać. W Tretiakowce zimą jest bardzo ciepło, są krzesła i można na nich spokojnie usiąść i porozmawiać. Spacerujemy po salach, oglądamy obrazy. Szczególnie uwielbiam obraz Walentina Serowa „Dziewczyna z brzoskwiniami”. Ta dziewczyna wygląda bardzo podobnie do Lilii. Lilia zarumieniła się i zaśmiała, jak jej o tym powiedziałem. Czasem zupełnie zapominamy o obrazach, rozmawiamy szeptem i patrzymy na siebie. Tymczasem szybko robi się ciemno. Niedługo zamykają Tretiakowkę, wychodzimy na zewnątrz i wtedy przypominam sobie, że miałem iść po szal. Z przerażeniem opowiadam o tym Lilii. Dobrze, że razem wyjedziemy z miasta. 

Jedziemy szczęśliwi, że nie musimy się rozstawać. Wysiadamy przy odśnieżonym peronie i idziemy w górę drogą przez pole. Przed i za nami ciemnieją sylwetki ludzi idących z pociągu. Słychać rozmowy i śmiechy, migoczą płomienie papierosów. Od czasu do czasu ktoś przed nami rzuca na drogę niedopałek papierosa. Podchodzimy, jeszcze się tli. Wokół niedopałka pojawiła się pomarańczowa plamka na śniegu. Nie wchodzimy na nią. Niechaj się wciąż świeci w ciemności. Potem przekraczamy zamarzniętą rzekę, a następnie idziemy przez drewniany most, który pod nami skrzypi. Jest siarczysty mróz. Przechodzimy przez ciemną polanę. Po bokach rosną ogromne świerki i sosny. Jest tu znacznie ciemniej niż na polach.
Z okien niektórych chałup padają na śnieg tylko żółte smugi światła. Wiele dachów jest ciemnych, głuchych, opuszczonych, tam na pewno zima nie doszła. W powietrzu czuć zapach brzozy i czystego śniegu, w Moskwie nigdy tak nie pachnie.

W końcu dochodzimy do domu mojej ciotki. Nie mogę uwierzyć w to, że przyszedłem do jej domu z Lilią.

– Lilio, zaczekasz na mnie? – z wahaniem pytam. – Wrócę, zanim się zdążysz obejrzeć.

– Dobrze – zgadza się. – Nie siedź za długo, bo zamarznę tu. Moje stopy już są zamarznięte. I moja twarz też. Nie pomyśl, że narzekam, cieszę się, że przyszłam z Tobą! Ale nie siedź zbyt długo, dobrze?

Odchodzę, zostawiając ją samą na ciemnej polanie, nie czuję się z tym dobrze. Ciocia i kuzynka są zaskoczone i zachwycone. Dlaczego tak się spóźniłem? Jak ja urosłem! Toż to ja już jestem mężczyzną. Może zostanę na noc?

– Jak się czuje mama?

– Bardzo dobrze, dziękuję.

– A tata pracuje?

– Tak, pracuje.

– W tym samym miejscu? A jak zdrowie wuja?

Boże! Tysiąc pytań! Kuzynka patrzy na rozkład jazdy pociągów. Najbliższy pociąg powrotny jest o godzinie jedenastej w nocy. Powinienem się rozebrać i wypić herbatę. A potem muszę pozwolić im napatrzeć się na mnie i opowiedzieć o wszystkim. Nie widzieli mnie przez rok, a przez rok może wiele się zmienić. 

Zmuszono mnie, żebym się rozebrał. Piec jest nagrzany, lampa w różowym abażurze pali się jasno, a w tle słychać zabytkowy zegar. Jest bardzo ciepło, a ja jestem bardzo spragniony herbaty. Ale Lilia czeka na mnie na ciemnej polanie!

W końcu mówię:

– Przepraszam, ale spieszę się... Rzecz w tym, że nie jestem sam. Na zewnątrz czeka na mnie znajoma.

Ale zostałem zbesztany! Człowiek o złych manierach. Nie można zostawiać kogoś na zewnątrz w takim mrozie! Moja kuzynka wybiegła do ogrodu, słyszę tupot jej kroków pod oknem. Po chwili chrzęst śniegu, a potem kuzynka wprowadza Lilię do pokoju. Ona jest całkowicie sina. Rozbierają ją i usadzają obok pieca. Włożyły jej na stopy ciepłe filcowe buty.

Powoli się rozgrzewamy i siadamy do picia herbaty. Lilia zaczerwieniła się od ciepła i zakłopotania. Z trudem podnosi wzrok znad filiżanki, tylko od czasu do czasu spogląda na mnie z lękliwą powagą. Jej policzki są napięte, a dołeczki drżą. Już wiem, co to oznacza i bardzo się cieszę! Wypiłem już pięć szklanek herbaty. Następnie wstajemy od stołu. Na nas już pora. Ubieramy się, a ja odbieram szal dla mamy. W pewnym momencie ciotka i kuzynka się wahają, każą Lilii się rozebrać, otulają ją szalem i naciągają go na wierzch płaszcza. Teraz jest bardzo gruba, a jej twarz jest prawie cała zakryta szalem, tylko błyszczące oczy wystają.

Wychodzimy na zewnątrz i początkowo nic nie widać. Lilia przytula się do mnie mocno. W miarę oddalania się od domu zaczynamy wytyczać nieco ścieżki. Lilia nagle zaczyna się śmiać. Nawet dwa razy upadła, a wtedy musiałem ją podnosić i strzepywać śnieg z rękawów.

– Ale miałeś minę! – krzyknęła ona. – Gapiłeś się na mnie jak ciele w malowane wrota. 

Zaśmiałem się w głos. 

– Alosza! – nagle mówi ze słodkim przerażeniem. – A jak ktoś nas porwie?

– Kto?

– Cóż, nigdy nie wiadomo! Bandyci... Mogą nas zabić.

– Nonsens! – Mówię to głośno.

Chyba powiedziałem to zbyt głośno. I z jakiegoś powodu nagle czuję, że na dworze robi się coraz zimniej. Wydawało się nawet, że mróz zrobił się jakby bardziej siarczysty, odkąd piliśmy herbatę.

– Nonsens! – powtarzam. – Nikogo tu nie ma!

– A co, jeśli ktoś jest? – Lilia pyta szybko i rozgląda się dookoła. Ja też się rozglądam.

– Boisz się? – zapytała... 

– Nie! Chociaż... A ty się boisz?

– Och, jestem przerażona! Czuję, że nas uprowadzą. Mam przeczucie.

– Wierzysz w przeczucia?

– Ja tak… Ach, dlaczego pojechałam z Tobą? Cóż, mimo wszystko, cieszę się, że jednak pojechałam.

– Naprawdę?

– Tak! Nawet jeśli nas uprowadzą i zabiją, nie będę tego żałowała. A Ty? Czy byłbyś gotów umrzeć za mnie?

Nic nie mówię, tylko mocniej ściskam jej rękę. Gdybym tylko miał szansę udowodnić jej swoją miłość!

– Alosza...

– Tak?

– Chcę cię o coś zapytać... Tylko nie patrz na mnie. Nie waż się patrzeć na moją twarz! Tak... co ja chciałam? Odwróć się!

– Odwróciłem się. Ale Ty patrz na drogę. W przeciwnym razie potkniemy się.

– Nic nie szkodzi, jestem grubo owinięta w szal, nie będzie mnie bolał upadek.

– Tak?

– Alosza... Czy kiedykolwiek się całowałeś?

– Nie. Nigdy się nie całowałam. Dlaczego pytasz?

– Nigdy w ogóle?  

– Raz się całowałem... Ale to było w pierwszej klasie. Pocałowałem dziewczynę. Nawet nie pamiętam jej imienia. 

– Naprawdę? Nie pamiętasz jej imienia?

– Nie, nie pamiętam. 

– No to się nie liczy. Byłeś wtedy małym chłopcem.

– Tak, byłem chłopcem. 

– Alosza... Czy chcesz mnie pocałować?

Potknąłem się. Teraz już nie odwracam wzroku, patrzę uważnie na drogę.

– Kiedy? Teraz? – pytam. 

– Nie, nie... Jeśli dotrzemy do stacji i nie zginiemy, to na stacji Cię pocałuję.

Milczę. Wydaje się, że mróz osłabł. W ogóle już go nie czuję. Moje policzki są rozpalone. Jest mi gorąco. A może idziemy za szybko?

– Alosza...  

– Tak?

– Ja nigdy się nie całowałam. 

W milczeniu wpatruję się w gwiazdy. Potem patrzę przed siebie, na żółtawą łunę świateł nad Moskwą. Do Moskwy jest trzydzieści kilometrów, ale widzę łunę jej świateł. Jakże wspaniałe przecież jest życie!

– Jak to jest się całować? Wstydziłeś się?

– Nie pamiętam, to było tak dawno... Chyba nie było to szczególnie wstydliwe.

– Tak, to było dawno temu. Ale i tak musiało być wstydliwe.

Chodzimy już po polach, tym razem jesteśmy sami. Ani z przodu, ani z tyłu nie widać żywej duszy. Nikt nie wyrzuca na drogę palących się niedopałków papierosów. Tylko odgłos naszych kroków skrzypi. Nagle przed nami błyska światło, blade światło. Błyska, kołysze się przez chwilę i gaśnie. Potem znów błyska, ale bliżej. Patrzymy na światło i w końcu zgadujemy, że to latarka elektryczna. Wtedy zauważamy małe czarne postacie. Od strony dworca idą w naszą stronę. Może to osoby, które wysiadły z pociągu? Nie, nie było żadnego pociągu, nie słyszeliśmy żadnego hałasu.

– Cóż... – mówi Lilia i wtula się we mnie. – Wiedziałam. Teraz zostaniemy zabici. To bandyci.

Co mogę jej powiedzieć? Nic nie mówię. Idziemy w kierunku czarnych postaci, idziemy bardzo powoli. Wpatruję się i liczę: sześć osób. Szukam klucza w kieszeni i nagle czuję przypływ gorącego entuzjazmu i odwagi. Jak ja będę z nimi walczył! Serce waliło mi jak szalone. Głośno o czymś rozmawiają, ale po około dwudziestu krokach milkną.

– Szkoda, że cię nie pocałowałam – mówi smutno Lilia. – Bardzo mi przykro...

I tak spotykamy się na drodze w środku opuszczonego pola. Zatrzymują się, zapalają latarkę, pomarańczowy promień sunie po śniegu i pada na nas. Mrużymy oczy. Patrzą na nas i milczą. Dwoje z nich ma odpięte płaszcze. Jedna osoba pali papierosa i pluje w śnieg. Czekam na krzyk lub cios. Ale nic się nie wydarzyło. Przechodzimy dalej.

– Dziewczyna jest cała – zauważa ktoś z tyłu. – Hej, dzieciaku, pilnuj się! Albo dorwiemy cię w drodze powrotnej! 

– Wystraszyłeś się, prawda? – Lilia zapytała chwilę później.

– Nie! Bałem się tylko o Ciebie...

– O mnie? – Spojrzała na mnie z boku w dziwny sposób i zwolniła kroku. – Ja nie bałam się wcale! Szkoda było mi tylko szala.  

Aż do momentu dojścia na stację nie rozmawiamy. Na stacji Lilia, stojąc na palcach strąca śnieg z drzewa, podnosi gałązkę sosny i chowa ją do kieszeni. Następnie podchodzimy do peronu. Nikogo tam nie ma. W kasie biletowej pali się pojedyncze światło, a śnieg na peronie lśni i jest biały jak sól. Zaczynamy tupać stopami, jest bardzo zimno. Lilia nagle odsuwa się ode mnie i opiera się o barierkę. Stoję na krawędzi peronu, nad szynami i wyciągam szyję, próbując dostrzec światło pociągu.

– Alosza... – woła do mnie Lilia. Jej głos jest jakiś inny. 

Podchodzę. Nogi mi drżą i nagle czuję przerażenie.

– Alosza podejdź do mnie – prosi ona. – Już prawie zamarzłam.

Przytulam ją i przyciskam do siebie, moja twarz prawie dotyka jej twarzy. Widzę jej oczy z bliska. Pierwszy raz widziałem jej oczy tak blisko. Jej rzęsy zrobiły się gęste od szronu, a spod chusty wychodzą jej włosy, na których też jest szron. Jakie ona ma duże oczy i jakie przerażone spojrzenie! Śnieg skrzypi pod naszymi stopami. Stoimy w miejscu, ale też skrzypi. Nagle zza naszych pleców słyszymy jakiś dźwięk. Przedostaje się on powoli przez deski, jak pękający lód na rzece i milknie gdzieś w oddali. Dlaczego milczymy? Nie mam jednak ochoty w ogóle rozmawiać.

Lilia porusza ustami. Jej oczy stają się całkowicie czarne.

– Dlaczego mnie nie pocałujesz? – cicho szepcze. Para z naszych oddechów miesza się. Patrzę na jej usta. Przesuwają się i otwierają ponownie. Pochylam się i całuję je długo, a cały świat zaczyna cicho wirować. Jej usta są ciepłe. W trakcie pocałunku Lilia spogląda na mnie swoimi puszystymi rzęsami. Całuje i patrzy na mnie, a ja teraz widzę, jak bardzo mnie kocha.

I tak wygląda nasz pierwszy pocałunek. Potem ona przyciska swój zimny policzek do mojej twarzy i stoimy nieruchomo. Patrzę przez jej ramię, w ciemny zimowy las za peronem. Czuję na twarzy jej ciepły dziecięcy oddech i słyszę pospieszne walenie jej serca, a ona pewnie słyszy walenie mojego serca. Potem rusza się i łapie oddech. Odchylam się, odnajduję jej usta i znów ją całuję. Tym razem ona zamyka oczy.

W oddali rozlega się dźwięk nadjeżdżającego pociągu. Za chwilę wejdziemy do jasnego i ciepłego wagonu, zatrzaśniemy za sobą drzwi i usiądziemy na ciepłych siedzeniach.
W wagonie nie ma wielu osób. Jedni czytają, szeleszczą gazetami, inni drzemią, kołysząc się razem z wagonem. Jest noc, Lilia milczy i całą drogę wpatruje się w okno, mimo że szyby są zamarznięte i nic nie widać.

Rozdział 5 

Prawdopodobnie nie da się wskazać dokładnie, co do minuty, kiedy przyszła do ciebie miłość. Ja nie mogę się zdecydować dokładnie, kiedy zakochałem się w Lilii. Może wtedy, gdy wędrowałem samotnie po Północy? A może kiedy pocałowałem ją na peronie? Albo kiedy pierwszy raz podała mi rękę i delikatnie wypowiedziała swoje imię: Lilia? Nie wiem. Wiem tylko, że teraz nie mogę żyć bez niej. Całe moje dotychczasowe życie jest teraz podzielone na dwie części: przed poznaniem Lilii i po jej poznaniu. Nie wiem, jakbym dalej żył, jakby jej nie było. Nie chcę nawet o tym myśleć, tak jak nie chcę myśleć o ewentualnej śmierci moich bliskich.

Nasza zima była wspaniała. Wszystko było nasze, wszystko było wspólne: przeszłość i przyszłość, radość i całe życie aż do ostatniego tchnienia. Co za szczęśliwy czas, co za dni, co za zawrót głowy!

Wiosną zaczynam coś zauważać. W sumie to nie zauważam niczego, czuję tylko z bólem, że nadchodzi coś nowego. Trudno to nawet wyrazić. Po prostu odkrywamy różnicę w naszych charakterach. Lilia nie lubi moich poglądów, śmieje się z moich marzeń, śmieje się okrutnie, kilka razy się pokłóciłyśmy. Potem... Potem wszystko idzie pod górkę, coraz szybciej i trudniej. Coraz częściej nie ma jej w domu, coraz częściej nasze rozmowy stają się nienaturalne i puste. Czuję, jak odsuwa się ode mnie coraz dalej i dalej…

Jest na świecie tyle dziewczyn, które mają siedemnaście lat! Ale znasz jedną, jedyną, której patrzysz w oczy, widzisz ich blask i głębię, tylko jej głos wzrusza cię do łez, tylko ona ma takie dłonie, które boisz się nawet pocałować. Mówi do ciebie, słucha cię, śmieje się, milczy, a ty widzisz, że jesteś jedynym, którego potrzebuje, że jesteś jedynym, dla którego żyje, że jesteś jedynym, którego kocha, tak jak ty ją kochasz.

Z przerażeniem zauważasz, że jej oczy, które przedtem dawały ci swoje ciepło, swój blask, swoje życie, jej oczy są teraz obojętne i puste. Odeszła od ciebie w tak odległe miejsce, gdzie jej nie zdobędziesz, gdzie jej nie przywrócisz. Twoje najskrytsze pragnienia, skryte i dumne myśli nie są dla niej. Z całą zawiłością i pięknem swojej duszy nie jesteś dla niej. Gonisz za nią, wysilasz się, dążysz, ale wszystko minęło, minęło, wszystko źle i nie tak. Wymknęła się, odeszła, jest gdzieś w swoim wspaniałym, niepowtarzalnym świecie, a ty nie masz tam wstępu, jesteś grzesznikiem – a niebo nie jest dla ciebie. Jaka rozpacz, złość, żal i smutek cię ogarnia! Jesteś zdruzgotany, oszukany, zniszczony i nieszczęśliwy! Wszystko zniknęło, a ty stoisz z pustymi rękami, gotów upaść i wołać do swojego nieznanego Boga, wypłakując swój ból i swoją bezsilność. A kiedy upadniesz i będziesz krzyczeć, ona spojrzy na ciebie, w jej oczach pojawi się przerażenie, zdziwienie i litość – wszystko, ale to, czego potrzebujesz, nie pojawi się i nie dostaniesz ani jednego spojrzenia. Jej miłość, jej życie nie jest dla ciebie. Możesz nawet stać się bohaterem, geniuszem, człowiekiem, z którego kraj będzie dumny, ale nigdy nie dostaniesz tego jednego spojrzenia. Jakie to bolesne! Jakie życie jest trudne! 

A teraz mamy wiosnę... Dużo słońca i lekkiego, błękitnego nieba, lipy na bulwarach zaczynają pachnieć. Wszyscy są radośnie ożywieni, wszyscy przygotowują się do powitania maja. I ja, jak wszyscy, też się przygotowuję. Na majówkę dali mi sto rubli, czuję się jak najbogatszy człowiek na świecie! I mam przed sobą całe trzy wolne dni. Trzy dni do spędzenia z Lilią – zapewne nie będzie się uczyła do egzaminów przez te dni! Nie, nigdzie się nie wybieram, nie chcę żadnego towarzystwa, będę z nią. Tak dawno nie spędzaliśmy czasu razem...

Lilia nie może spędzić czasu ze mną. Musi jechać do chorego wujka. Jej wujek jest chory i nudzi mu się samemu, chce spędzić majówkę z rodziną, dlatego jadą do niego – jej rodzice i ona. To wspaniale! Naprawdę miło jest spędzić majówkę w domku na działce. Ale ja bardzo chciałabym spędzić z nią czas... Może drugiego maja?

Drugiego? Zastanawia się ze zmarszczonymi brwiami i lekko się rumieni. Tak, może uda jej się uciec... Oczywiście, ona bardzo chce! Już od dawna się nie widzieliśmy. A więc drugiego maja wieczorem przed budynkiem Centralnego Telegrafu na ulicy Gorkiego.

O wyznaczonej godzinie stoję przed budynkiem. Jak tu jest tłoczno. Stoję tuż pod globusem. Robi się ciemno, ale globus jest oświetlony – niebieski z żółtymi kontynentami – cicho wiruje. Dynamiczna iluminacja: złote pasma, niebieskie i zielone iskry. Oświetlenie sprawia, że twarze wszystkich wyglądają pięknie. Mam w kieszeni sto rubli. Nie wydałem ani grosza wczoraj i mam pieniądze ze sobą – nie wiem, gdzie moglibyśmy pójść dzisiaj. Do parku czy do teatru... Czekam cierpliwie. Wszyscy wokół mnie są zdenerwowani, ale ja jestem zaskakująco spokojny. 

Samym środkiem ulicy idą tłumy ludzi. Jest tyle dziewczyn i chłopców, a wszyscy śpiewają, krzyczą, grają na akordeonach. Na wszystkich domach są flagi i hasła oraz mnóstwo świateł. Oni śpiewają piosenki, a ja też chcę śpiewać, bo mam dobry basowy głos. Kiedyś marzyłem, żeby zostać piosenkarzem. Kiedyś często marzyłem…

Nagle zobaczyłem Lilię. Idzie w moją stronę, wchodzi po schodach, a wszyscy patrzą na nią, jest taka piękna. Nigdy nie widziałem jej tak pięknej. Moje serce zaczyna walić, a ona rozgląda się dookoła, jej oczy biegają po twarzach, szukając kogoś, szukają mnie. Robię krok w jej stronę, tylko jeden krok i nagle ostry ból uderza w moje serce, a w ustach robi się sucho. Ona nie jest sama! Obok niej stoi przystojny chłopak w kapeluszu i patrzy na mnie. Trzyma ją za rękę. Tak, trzyma ją za rękę, podczas gdy ja odważyłem się wziąć ją za rękę dopiero po miesiącu znajomości.

– Dzień dobry, Alosza – mówi Lilia. Jej głos lekko drży, a w oczach widać zakłopotanie. Tylko małe zakłopotanie, tylko trochę. – Długo czekałeś? Wygląda na to, że się spóźniliśmy... 

Spojrzała na duży zegar pod globusem i lekko zmarszczyła brwi. Potem odwróciła głowę i spojrzała na tego chłopaka. Jej spojrzenie jest delikatne, gdy na niego patrzy. Czy kiedykolwiek patrzyła na mnie jak na niego?

– Poznajcie się!

Mocno potrząsnął moją ręką. Wyczułem jego pewność siebie.

– Wiesz, Alosza, nie uda nam się dziś pospacerować we dwójkę. Nie obrazisz się, jeśli teraz pójdziemy do Teatru Bolszoj?

–  Nie, nie obrażę.

–  Odprowadzisz nas kawałek? I tak nie masz teraz nic do roboty.

–  Odprowadzę. Doprawdy teraz już nie mam nic do roboty.

Dochodzimy do nurtu rzeki, a następnie kierujemy się wraz z nim w dół, po ulicy Ochotnyj Riad. Po co ja z nimi idę, co się ze mną dzieje? Ludzie wszędzie śpiewają. Grają akordeony. Głośniki na dachach budynków huczą. W kieszeni mam sto rubli! Nowiutka, szeleszcząca kartka, a na niej sto rubli. Ale gdzie ja idę, po co idę z nimi!

–  Jak się czuje wujek? – pytam.

– Wujek? Jaki wujek...? Och, masz na myśli wczorajszy dzień? – Zagryzła wargę i szybko zerknęła na chłopaka. – Wujek ma się coraz lepiej... Świetnie się bawiliśmy w majówkę, było wesoło! Tańczyliśmy... A ty? Dobrze się bawiłeś?

– Ja? Bardzo dobrze.

– No to się cieszę!

Skręcamy w stronę teatru. Idziemy wszyscy razem, we trójkę. Teraz to już nie ja trzymam ją za rękę, a ten przystojny chłopak. A ona nie jest już ze mną, jest z nim. Ona jest teraz tysiąc kilometrów stąd. Dlaczego drapie mnie w gardle? A oczy zaczynają łzawić? A może jestem chory? Docieramy do teatru i zatrzymujemy się. Milczymy. Absolutnie nie mamy o czym rozmawiać. Widzę, jak ten chłopak delikatnie ściska jej łokieć.

– Cóż, będziemy się zbierać. Do widzenia! – Lilia mówi i uśmiecha się do mnie. Jaki ona ma niewinny, a zarazem obojętny uśmiech!

Uścisnąłem jej dłoń. Ma przecież tak delikatną dłoń. Odwracają się i przechodzą niespiesznie pod kolumnami. Stoję i patrzę na nią. W tym roku bardzo dojrzała. Ma już siedemnaście lat. Ma piękną figurę. Gdzie po raz pierwszy zobaczyłem kształt jej sylwetki? Ach, tak, w czarnej otchłani bramy, kiedy wróciłem z Północy. Wtedy dostrzegłem jej zgrabną figurę. Potem podziwiałam ją w Sali Kolumnowej, na uczelni i na balu... Cudowny zimowy bal! A teraz odchodzi i nie ogląda się za siebie. Wcześniej zawsze oglądała się za siebie, gdy wychodziła. Czasem nawet wracała, wpatrywała się uważnie w moją twarz i pytała:

– Czy chciałabyś mi coś powiedzieć?

– Nie, nic – odpowiadałem ze śmiechem, zadowolony, że wróciła się do mnie.

Wtedy ona szybko rozglądała się dookoła i mówiła: 

– Pocałuj mnie!

A ja ją całowałem, pachnącą mrozem, na placu lub na rogu ulicy. Uwielbiała te błyskawiczne pocałunki na ulicy.

– Nie domyślą się. – Mówiła o ludziach, którzy mogli widzieć, jak się całujemy. – Oni nic nie wiedzą! Może jesteśmy rodzeństwem. Prawda? 

Teraz nie ogląda się za siebie. Stoję i ludzie przechodzą obok mnie, mijając mnie jak słup, jak rzecz. Co jakiś czas słyszę śmiech. Dwie, trzy osoby albo grupy, w ogóle nie ma samotników. To nie do zniesienia dla samotnego człowieka na świątecznej ulicy. Samotni ludzie muszą być w domu. Stoję i patrzę... Przez cały wieczór będą słuchać opery, ciesząc się swoją intymnością. Nade mną, na fioletowym niebie leci ptak, ale nie może odlecieć. A ja w kieszeni mam sto rubli, których nie wydałem wczoraj...

Rozdział 6

Minął rok. Świat się nie zawalił, życie nie stanęło w miejscu. Prawie zapomniałem o Lilii. Tak, zapomniałem o niej. A raczej starałem się o niej nie myśleć. Po co o niej myśleć? Spotkałem ją kiedyś na ulicy. Co prawda, wzdrygnąłem, ale trzymałem się stabilnie. Zupełnie straciłem zainteresowanie jej życiem. Nie pytałem co u niej i ona też nie pytała. Choć w międzyczasie wiele się u mnie wydarzyło. Rok to dużo czasu!

Studiuję na uniwersytecie. Uczę się bardzo dobrze, nikt mnie nie odciąga od nauki, nikt nie zaprasza mnie na spacery. Mam dużo zainteresowań. Pływam i ukończyłem pierwszą klasę pływacką. W końcu opanowałem kraula, to najszybszy styl. W sumie nie ma to aż takiego znaczenia.

Pewnego dnia dostaję od niej list. Znowu jest wiosna, znowu jest maj, lekki maj, czuję ciepło w sercu. Uwielbiam wiosnę. Zdaję egzaminy i przechodzę na drugi rok. I wtedy dostaję od niej list. Pisze, że wyszła za mąż, że wyjeżdża z mężem na Północ i bardzo, bardzo prosi, żebym przyjechał i się z nią pożegnał. Zwraca się do mnie „kochany” i na końcu listu pisze: „Twoja stara, stara znajoma”.

Siedzę przez dłuższy czas i wpatruję się w tapetę na ścianie. Mamy piękną tapetę z bardzo misternym wzorem. Uwielbiam patrzeć na te wzory. Oczywiście pożegnam się z nią, skoro ona tego chce. Dlaczego nie? Nie jest moim wrogiem, nie zrobiła mi żadnej krzywdy. Pożegnam się z nią, zwłaszcza że zapomniałem o wszystkim: co gorszego może się jeszcze w życiu wydarzyć? Nie można spamiętać wszystkiego, co przydarzyło się rok temu!

I pojechałem na dworzec kolejowy w dniu i o godzinie, o której napisała do mnie w liście. Długo szukałem jej na peronie, w końcu ją znajduję. Widzę ją nagle i wręcz cały drżę. Stoi w jasnej sukience z odkrytymi ramionami, widać, że pierwsza opalenizna dotknęła już jej ramion i twarzy. Jej dłonie są wciąż delikatne i blade. Natomiast jej twarz się zmieniła, stała się twarzą kobiety. Już nie jest dziewczyną, nie, nie dziewczyną... Stoją przy niej jej bliscy i jej mąż, ten sam chłopak. Wszyscy głośno rozmawiają i śmieją się, ale zauważam, że Lilia rozgląda się niecierpliwie – czeka na mnie. 

Podchodzę. Natychmiast bierze mnie pod pachę.

– Będę za chwilę – mówi do męża z delikatnym uśmiechem.

Jej mąż przytakuje i patrzy na mnie przyjaźnie. Tak, on mnie pamięta. Hojnie wyciąga do mnie rękę. Wtedy Lilia i ja cofamy się o krok.

– Cóż wyszłam za mąż i odchodzę, żegnam Moskwę – mówi Lilia i patrzy smutno na wieże dworca. – Cieszę się, że przyszedłeś. Wszystko jest jakieś inne... Wyrosłeś. Jak się masz?

– Dobrze – odpowiadam i próbuję się uśmiechnąć. Ale nie mogę, moja twarz z jakiegoś powodu robi się sztywna jak kłoda. Lilia patrzy na mnie uważnie, na jej czole pojawiła się zmarszczka. Zawsze się pojawia, kiedy myśli.

– Co się dzieje? – pyta.

– Nic. Cieszę się twoim szczęściem... Jak długo jesteście małżeństwem?

– Dopiero tydzień. Bardzo się cieszymy!

– Gratuluję.

Lilia śmieje się.

– Skąd miałam wiedzieć, co masz na myśli? Twoje spojrzenie było dziwne. 

– Wydaje ci się. To pewnie od słońca, ale jestem też trochę zmęczony, mam egzaminy. Niemiecki...

– Przeklęty niemiecki? – śmieje się. – Pamiętasz, jak ci pomagałam?

– Tak, pamiętam – uśmiecham się lekko.

– Słuchaj Alosza, coś się stało? – Lilia pyta niespokojnie, przysuwając się bliżej mnie. I znów widzę z bliska jej piękną twarz, z której już coś zniknęło. Tak, zmieniła się, jest mi teraz prawie obca. Czy jest lepiej? Nie mogę się zdecydować. 

– Coś ukrywasz – mówi z wyrzutem. – Wcześniej nie byłeś taki!

– Nie, nie, mylisz się – mówię z przekonaniem. 

– Po prostu nie spałem poprzedniej nocy.

Spojrzała na zegarek. Potem rozgląda się dookoła. Mąż kiwa na nią głową.

– Teraz? – Krzyczy do niego i znów bierze mnie za rękę. – Wiesz, jak się cieszę! Ciesz się ze mną. Jedziemy na Północ, do pracy... Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o Północy? Tutaj... Czy cieszysz się ze mną? 

Dlaczego ona mnie o to pyta! Nagle zaczyna się śmiać.

– Wiesz... Pamiętasz tę zimę na peronie, kiedy się całowaliśmy? Pocałowałam cię, a ty trząsłeś się z zimna tak bardzo, że aż peron skrzypiał. Ha-ha-ha... Wyglądałeś wtedy głupio. Śmieje się. Potem patrzy na mnie wesołymi szarymi oczami. Jej oczy w ciągu dnia są szare. Dopiero wieczorem wydają się ciemne. Ma dołeczki w policzkach.

– Byliśmy młodzi i głupi! – mówi przekonująco i spogląda z powrotem na męża. W jej spojrzeniu jest czułość.

– Tak, byliśmy głupi – zgadzam się.

– Nie, głupi – nie tak, nie to... Byliśmy tylko głupimi dziećmi. Czyż nie?

– Tak, byliśmy głupimi dzieciakami. 

Przed nami zapala się zielone światło, pociąg nadjechał. Lilia idzie w stronę wagonu. Czekają na nią.

– No cóż, żegnaj! – mówi. – A raczej, do widzenia! Napiszę do ciebie, napiszę!

– Dobrze.

Wiem, że nie napisze. Po co? Ona o tym też wie. Patrzy na mnie bokiem i lekko się rumieni.

– Cieszę się, że przyszedłeś się ze mną pożegnać. I bez kwiatów, jak zawsze! Nigdy nie dałeś mi ani jednego kwiatka!

– Tak, nigdy nie dałem ci żadnego...

Opuszcza moją rękę, bierze męża pod pachę i wchodzą na platformę wagonu. Ja i jej bliscy zostajemy na dole na peronie. Jej krewni o coś pytają, ale ja nic nie rozumiem. Przed nami lokomotywa szumi głośno. Wagony ruszają. Wszyscy są uśmiechnięci, machają chusteczkami i czapkami, krzyczą i idą obok wagonów. W różnych miejscach grają jednocześnie dwa lub trzy akordeony, w jednym wagonie głośno śpiewają. Prawdopodobnie studenci. Lilia jest już daleko. Jedną ręką trzyma się ramienia męża, a drugą macha do nas. Nawet z daleka widać, jak delikatne są jej dłonie. Widać też, jak radosny jest jej uśmiech.

Pociąg odjeżdża. Zapalam papierosa, wkładam ręce do kieszeni i wraz z tłumem idę w kierunku wyjścia na plac. Zaciskam papierosa w zębach i wpatruję się w srebrzyste latarnie, które są bardziej błyszczące od słońca, aż mnie oczy bolą od patrzenia. Opuszczam wzrok. Teraz mogę się przyznać: przez cały rok była we mnie przecież nadzieja. Teraz jest już po wszystkim. Cóż, cieszę się z jej szczęścia, naprawdę szczerze się cieszę! Tylko serce mnie boli z jakiegoś powodu. To naturalna rzecz, że kobieta wychodzi za mąż – to się zdarza cały czas. Kobiety wychodzą za mąż, to bardzo dobrze. Złe jest tylko to, że nie mogę płakać. Ostatni raz płakałem, gdy miałem piętnaście lat. Teraz mam dwadzieścia. A serce podeszło mi do gardła i wznosi się coraz wyżej – nie mogę płakać. To bardzo dobrze, że kobiety wychodzą za mąż...

Wychodzę na plac i mój wzrok przykuwa tarcza zegara na Dworcu Kazańskim. Dziwne znaki zamiast cyfr – nigdy nie byłem w stanie nadać im sensu. Podchodzę do pani, żeby kupić wodę gazowaną. Na początku poprosiłem o smakową, ale potem zmieniłem zdanie i poprosiłem o zwykłą wodę. Niedobrze jest pić wodę smakową, gdy serce podchodzi do gardła. Biorę łyk zimnej wody, ale nie mogę przełknąć. Z trudem w końcu przełykam, tylko jeden łyk. Wydaję mi się, że jest nieco lepiej.

Potem zjeżdżam schodami do metra. Coś się stało z moją twarzą, jest mokra, zauważyłem, że wiele osób się na mnie gapi. W domu przez chwilę myślę o Lilii. Wtedy znów zaczynam przyglądać się wzorom na tapecie. Jeśli się im przyjrzeć, można dostrzec wiele ciekawostek. Można zobaczyć dżunglę i słonie z podniesionymi trąbami. Albo postacie dziwnych ludzi w beretach i pelerynach. Albo twarze ludzi, których znasz. Tylko twarzy Lilii nie ma na tapecie...

Pewnie przechodzi obok peronu, na którym całowaliśmy się pierwszy raz. Teraz peron jest cały w zieleni. Czy spojrzy na ten peron? Czy pomyśli o mnie? Dlaczego jednak miałaby patrzeć? Patrzy teraz na swojego przystojnego męża. Ona go kocha. 

Rozdział 7 

Nic nie trwa wiecznie na tym świecie, nawet smutek. A życie nie zatrzymuje się. Nie, życie nigdy nie ustaje, z mocą wkracza w twoją duszę, a wszystkie twoje smutki odchodzą jak dym, małe ludzkie smutki, bardzo małe w porównaniu z życiem. Tak właśnie pięknie jest stworzony świat.

Kończę studia. Moja młodość się skończyła, odeszła daleko, daleko, na zawsze. To dobrze, jestem dorosły i mogę wszystko, a przy tym nie mam potarganych włosów jak u dziecka. Wkrótce pojadę na Północ. Nie wiem, dlaczego ciągle jeżdżę na północ. Może dlatego, że kiedyś tam polowałem i byłem zadowolony. Zapomniałem o Lilii, to już tyle lat! Trudno byłoby żyć, gdyby nic nie zostało zapomniane. Ale na szczęście o wielu rzeczach się zapomina. Oczywiście nigdy nie napisała do mnie listu. Gdzie ona jest, nie wiem i nie chcę wiedzieć. W ogóle o niej nie myślę. Mam dobre życie. Co prawda, nie zostałem ani poetą, ani piosenkarzem... Cóż, nie każdy jest poetą! Zawody sportowe, konferencje, praktyki, egzaminy – to wszystko sprawia, że jestem bardzo zajęty, nie mam ani jednej wolnej chwili. Poza tym nauczyłem się tańczyć, poznałem wiele pięknych i inteligentnych dziewczyn, umawiałem się z nimi, w niektórych się zakochałem, a one we mnie... 

Ale czasami śni mi się Lilia. Przychodzi do mnie w snach i znów słyszę jej głos, jej łagodny śmiech, dotykam jej rąk, rozmawiam z nią – o czym? Nie pamiętam. Czasem jest smutna i rozmarzona, czasem radosna, ma dołeczki w policzkach, bardzo małe, niewidoczne dla oczu innych. A ja tętnię życiem, śmieję się, czuję się młody i nieśmiały, jakbym nadal miał siedemnaście lat i był zakochany po raz pierwszy w życiu.

Korekta: Marta Piasecka


Jurij Kazakow Pawlowicz (ros. Юрий Казаков Павлович) – rosyjski pisarz okresu radzieckiego, autor opowiadań psychologicznych. Żył i tworzył w latach 1927–1982. Swoją twórczość zaczął od pisania wierszy, esejów i sztuk teatralnych, jednak największą sławę przyniosły mu opowiadania. Szczególną rolę w twórczości Kazakowa odegrała rosyjska Północ (ros. русский Север). Zasłynął między innymi z takich opowiadań, jak: 

  • Jesień w lasach dębowych (ros. Осень в дубовых лесах), 1961, tłum. Ewa Niepokólczycka

  • Nocleg (ros. Ночлег), 1963, tłum. Barbara Mieczkowska-Wcisły

  • Przeklęta Północ (ros. Проклятый Север), 1964, tłum. Barbara Mieczkowska-Wcisły

  • Tak gorzko płakałeś przez sen (ros. Во сне ты горько плакал), 1977, tłum. Barbara Mieczkowska-Wcisły